NFL
Z plastikowej beczki wystawały blond włoski. Ta zbrodnia z Łodzi nigdy miała nie wyjść na jaw

Do szafy policjanci, którzy przyszli zatrzymać Krzysztofa N., zajrzeli przez przypadek. Cztery duże, plastikowe, niebieskie beczki, jak do kiszenia kapusty, od razu wzbudziły ich zainteresowanie. Miały w nich być stare ubrania. Ale odór, jaki buchnął im w twarz po otworzeniu pierwszej, od razu wskazywał na coś innego. W pojemnikach znaleziono cztery ciała — pięcioletnich bliźniaków i dwóch noworodków, dzieci Krzysztofa i Jadwigi N. Od tych koszmarnych wydarzeń, którymi niegdyś żyła cała Polska, mijają właśnie 23 lata. Za trzy Jadwiga N. wyjdzie na wolność. Kraj znowu przez chwilę będzie żył makabryczną historią dzieci z beczek z Łodzi.
26 kwietnia 2003 r. znaleziono ciała czwórki dzieci w beczkach w Łodzi.10
Zobacz zdjęcia
26 kwietnia 2003 r. znaleziono ciała czwórki dzieci w beczkach w Łodzi. Foto: Marek Szybka / newspix.pl
To była z pozoru normalna rodzina. Mieszkali w kamienicy przy ul. Radwańskiej w Łodzi. Nie rzucali się w oczy. Wychodzili z domu wcześnie rano, by roznosić ulotki, wracali późnym wieczorem. Sąsiedzi niekiedy widzieli tylko smutną dziewczynkę wyglądającą przez okno mieszkania na drugim piętrze. Nikt nie zorientował się, że z czasem zniknęło dwóch chłopców, bliźniaków. Ta zagadka rozwiąże się dopiero w kwietniu 2003 r.
Jadwiga i Krzysztof N. i ich córeczka Monika wprowadzili się na Radwańską tuż przed narodzinami dwójki kolejnych dzieci w 1994 r., — bliźniaków Kamilka i Adasia. Zadbali o mieszkanie — w jedynym pokoju wydzielili kącik dla dzieci, w kuchni zrobili łazienkę. Ale sielanka nie trwała długo. Krzysztof pił, a jak sobie wypił, stawał się agresywny. Znęcał się nad żoną, bił chłopców, bo moczyli się w nocy w łóżku. Został nawet skazany za znęcanie się nad Kamilkiem. Na dwa lata więzienia w zawieszeniu na pięć lat. Dzieci trafiły wtedy do domu dziecka, ale po wyjściu mężczyzny z więzienia sąd oddał je rodzicom. Uwierzył w poprawę Krzysztofa N.
Rodzina była pod opieką kuratora, ale ten od lata 1999 r. nie widział dzieci. Dziwnym trafem za każdym razem, kiedy przychodził do mieszkania N., te były albo u lekarza, albo u babci w Warszawie, albo bawiły się na dworze. Nikt w to nie wnikał, wierzono w zapewnienia matki. Z czasem w mieszkaniu przestał się też pokazywać Krzysztof N., choć był zobowiązany do spotkań z kuratorem. W końcu mężczyznę zaczęto poszukiwać za kradzieże z włamaniem. Ale gdy policjanci zjawiali się w mieszkaniu przy Radwańskiej i nikt nie otwierał im drzwi, odchodzili.
Sytuacja ta trwała do wiosny 2003 r. 26 kwietnia 2003 r. policjanci ponownie przyszli do mieszkania i usłyszeli odgłosy dobiegające zza drzwi. Przy pomocy strażaków dostali się do środka. Zastali tylko Jadwigę N. Podczas przeszukania mieszkania w szafie znaleźli cztery plastikowe, niebieskie beczki. Były uszczelnione, obwiązane sznurkiem i obejmą. Kobieta twierdziła, że są w nich tylko brudne rzeczy. Przy otwarciu pierwszej fetor buchnął śledczym w twarz. Pod ubraniami, z zawiniątka z czarnej folii oklejonej taśmą wyzierała główka. Zobaczyli blond włoski.
W beczkach znaleziono ciała czwórki dzieci. W jednej ciała starszego dziecka i niemowlęcia, w kolejnych jeszcze jednego noworodka i kilkuletniego chłopca. — To moje — powiedziała policjantom Jadwiga N. Była wówczas w kolejnej ciąży. Krzysztofa N. i 11-letniej Moniki nie było wówczas w domu. Jadwiga zdążyła dać znać mężowi, by nie wracał, bo czeka na niego policja. Mężczyzna skrył się z córką w pobliskim parku, sprzedał nawet telefon, by mieć pieniądze na coś do jedzenia. Został jednak zatrzymany po kilkunastu godzinach.
