NFL
sanah: ważniejsze dla mnie jest nie co, a kto o mnie mówi [WYWIAD]

Zaraz po “Szampanie” byłam przerażona. Nie tyle przejmowałam się tym, co piszą o mnie, ale jak to wpłynie na moją rodzinę. Nie chciałam, żeby się tym przejmowali — przyznaje w rozmowie z Bartoszem Sąderem sanah, której najnowszy album “Dwoje ludzieńków” właśnie trafił w ręce fanów. — Przejmuję się opiniami ludzi, których podziwiam — dodaje.
Bartosz Sąder: Żeby zrozumieć sanah artystkę, chciałbym poznać też Zuzię. Wychowałaś się z sześciorgiem rodzeństwa. Jaki to był dom?
sanah: Głośny! Jedni się kłócili, drudzy śmiali, inni zaś śpiewali czy grali na instrumentach. Zawsze dużo się działo i czasami tęsknię za tym gwarem, którym wypełniony był nasz dom pełen ludzi. Uwielbiałam to.
Wychowanie siódemki dzieciaków wydaje się ciężką pracą. Miałaś surowych rodziców?
Chyba bym tak o nich nie powiedziała. Na pewno musieli mieć oczy dookoła głowy, żeby nad tym wszystkim zapanować. Oczywiście jak coś przeskrobałam albo podjęłam decyzję bez ich zgody, to później mieliśmy o tym pogawędkę, ale było raczej radośnie.
Wpadłaś kiedyś w takie tarapaty, że bałaś się o tym opowiedzieć rodzicom?
Raczej nie, bo od najmłodszych lat miałam naprawdę świetny kontakt z rodzicami. Pewnie wyszli z założenia, że przy takiej liczbie dzieci nie mogą się stresować każdym ich krokiem (śmiech). Oczywiście wiedzą też, kiedy powiedzieć stop. Dzisiaj patrzę na nich z wielkim podziwem. Ja chyba nie umiałabym tak zarządzać
W pewnym momencie w twoim życiu pojawiły się skrzypce, drugi instrument — fortepian. Sam jestem po szkole muzycznej, więc wiem, ile wyrzeczeń kosztuje nauka gry na instrumencie. Denerwowało cię to, że miałaś w dzieciństwie tak mało czasu dla siebie?
Pewnie trochę tego czasu miałam mało. Chodziłam na ósmą do szkoły, a po lekcjach zasuwałam na skrzypcach czasami do 21.00. Nie wiem, czy dzisiaj wytrzymałabym taką ilość zajęć. A później do tego wszystkiego doszły przecież jeszcze korki z różnych przedmiotów. Ale jakoś dałam radę. Zwłaszcza że większość moich znajomych też chodziła do szkoły muzycznej, więc nie umawialiśmy się raczej po szkole na ogniska czy imprezy, ale po prostu ćwiczyliśmy. Uwielbiałam zamykać się w sali lekcyjnej i trenować, zrobić sobie przerwę obiadową na pierogi, wracać i zasuwać dalej
Troszkę się to zmieniło w liceum, zwłaszcza przed maturami, kiedy atmosfera w szkole się nieco rozluźniła, była ładna pogoda. Może wtedy więcej wychodziliśmy na świeże powietrze. Ja uwielbiałam mieć wypełniony plan dnia od rana do wieczora. W weekendy zaś spędzałam czas z rodzeństwem…
W końcu dostałaś pod choinkę od taty prezent — sesje w studiu nagraniowym w Izabelinie. Miałaś pojęcie, że to właśnie w tym miejscu powstały legendarne polskie utwory?
Miałam wtedy 16 lat i pewnie nie zdawałam sobie do końca z tego sprawy. Nie weszłam tam też i nie pomyślałam od razu — dobra, to ja tutaj zrobię karierę. Po prostu uważałam, że to dobry krok, który robię w życiu. Nie prosiłam o to wcześniej rodziców, nie błagałam o wynajęcie studia. Sami zauważyli, że ja od rana do nocy śpiewam. Sprawiało mi to wielką frajdę. Wiedzieli, że marzę o komponowaniu i tworzeniu muzyki. Dlatego naturalnym wydało im się wykupienie kilku godzin w studiu, które znajduje się niedaleko naszego domu.
Co śpiewałaś?
Swoje piosenki, które stworzyłam już wcześniej. Był też jeden cover — “I’m in here” Sii. Wtedy mój głos brzmiał zupełnie inaczej. Dzisiaj nie mogę tego słuchać (śmiech). Bardzo chciałam śpiewać głośnym i wibrującym tonem. Wtedy poznałam też wspaniałego pana Andrzeja Puczyńskiego, właściciela studia, który po kilku sesjach ze mną powiedział, że widzi we mnie potencjał i żebym szła w kierunku śpiewania.
W tamtym momencie na pewno o tym nie wiedziałam. Podobało mi się, jak pan Andrzej mówi o muzyce. Szybko zorientowałam się, że jest jednym z “tych dobrych ludzi”, którzy chcą dla mnie jak najlepiej. Nie próbował mnie od razu wypchnąć, żebym nagrała jakiś przebój do radia, zarobiła i na tym koniec, tylko myślał o mojej przyszłości długofalowo. Prosił, żebym uzbroiła się w cierpliwość. “Przychodź do mnie, będziemy razem pracować nad muzyką”. Bałam się trochę, że mówi tak tylko z grzeczności, a niebawem o mnie zapomni. Stało się na szczęście całkowicie inaczej…
Skłamałabym, jeślibym powiedziała, że zupełnie mnie to nie obeszło. Miałam doła przez kilka dni. Było mi przykro, bo nie widziałam innej drogi w życiu dla siebie niż muzyka. Na szczęście to działo się równolegle ze spotkaniami z panem Andrzejem w Polsce, więc wiedziałam, że mam do czego wracać i to mnie motywowało. Później tłumaczyłam sobie to tym, że może zagraniczna kariera nie jest dla mnie. Jeżelibym się wtedy całkowicie załamała, to kto wie, jak wyglądałaby moja przyszłość.
Aż w końcu doczekałaś się tych wszystkich sukcesów. Gigantyczna popularność przyszła nagle, wraz z jej ciemnymi stronami. Przejmujesz się negatywnymi komentarzami?
Dzisiaj bym powiedziała, że nie, ale zaraz po “Szampanie” byłam przerażona. Nie tyle przejmowałam się tym, co piszą o mnie, ale jak to wpłynie na moją rodzinę. Nie chciałam, żeby się tym przejmowali. Teraz ważniejsze dla mnie jest nie co, a kto o mnie mówi
