NFL
Nie mieli litości dla Polaka Czytaj więcej ⬇️⬇️⬇️

To mógł być wyjątkowy wieczór dla Roberta Lewandowskiego. W Dortmundzie Polak przeżywał jednak katusze, podobnie jak i jego koledzy. A kibice Barcelony musieli do ostatnich minut drżeć o awans do półfinału Ligi Mistrzów.
Możesz spędzić tam cztery fantastyczne sezony. Możesz strzelić 103 gole w 187 spotkaniach, zdobyć dwa mistrzostwa Niemiec, krajowy puchar i superpuchar. Możesz wprowadzić drużynę do finału Ligi Mistrzów, strzelając po drodze cztery gole w historycznym meczu z Realem Madryt.
Ale jeśli potem odchodzisz do największego rywala, czyli Bayernu Monachium i strzelasz jak na zawołanie w starciach ze swoim byłym klubem, nie możesz już liczyć na uwielbienie Sudtribune. We wtorkowy wieczór przekonał się o tym Robert Lewandowski, który po raz kolejny wrócił na stadion Borussii Dortmund, gdzie występował w latach 2010-2014.
Jeszcze na początku meczu trudno było to wyłapać, ale z każdą kolejną minutą Polak miał przeciwko sobie coraz więcej rywali. Zaczynał od 11 zawodników BVB na boisku, by pod koniec pierwszej połowy każde jego dotknięcie piłki wywoływało przeraźliwe gwizdy tysięcy kibiców.
A mógł to być dla niego wyjątkowy wieczór – na terenie swojego byłego klubu mógł strzelić gola numer 100 dla Barcelony. I w co aż trudno uwierzyć – swoją 30. bramkę w 29. spotkaniu przeciwko BVB! Ale nie udało się. Nie było gola, a było cierpienie i gwizdy fanów BVB przy schodzeniu z boiska przed końcem meczu.
Ale Lewandowski nie musiał się czuć osamotniony. Bo w rewanżowym meczu ćwierćfinałowym Champions League wielu z jego kolegów wyglądało, jakby musiało sobie radzić nie tylko z grą w piłkę, ale i z samym sobą.
Gdy w 11. minucie Serhou Guirassy pokonał Wojciecha Szczęsnego strzałem z rzutu karnego, kibicom Barcelony mogły stanąć przed oczami obrazki z Rzymu i Liverpoolu. Czyli z pamiętnych koszmarów “Blaugrany” w Lidze Mistrzów, gdzie jej piłkarze w spektakularny sposób tracili zaliczki w rewanżach i odpadali z rozgrywek.
Porażki 0:3 z Romą i 0:4 z Liverpoolem na stałe weszły do świadomości kibiców “Dumy Katalonii”.
I uczucie niepewności mogło im towarzyszyć jeszcze długo, bo w Dortmundzie piłkarze Hansiego Flicka przez większość meczu wyglądali fatalnie, być może jeszcze gorzej niż zawodnicy Borussii w pierwszym spotkaniu. Gdzie przecież przegrali aż 0:4.
Bardzo niepewnie grali środkowi obrońcy Pau Cubarsi i Ronald Araujo, beznadziejnie wyglądał Frenkie de Jong, niewidoczny był Lamine Yamal, siebie z obecnego sezonu zupełnie nie przypominał Raphinha. Wojciech Szczęsny? Sprokurowany rzut karny. Robert Lewandowski? Złe wybory i niedokładność. Wyróżniał się jedynie Gavi, który naprawiał jak mógł błędy kolegów.
Pomimo tak trudnej sytuacji przed rewanżem, drużyna BVB od pierwszych minut wyglądała na pełną wiary w końcowy sukces i awans do półfinału LM. Piłkarze Niko Kovaca rzucili się jak charty na gości, narzucając na początku meczu kosmiczne tempo, spychając rywali do rozpaczliwej wręcz obrony.
Po pierwszej połowie najlepszą wiadomością dla Barcelony było to, że przegrywała tylko 0:1 i że do strzelenia kolejnych bramek gospodarzom zostało już 45 minut.
To jednak nie sparaliżowało ekipy Nico Kovaca, podobnie jak gol samobójczy Ramy’ego Bensebainiego, który padł w najgorszym momencie dla gospodarzy. Tuż po bramce Guirassy’ego na 2:0, gdy wiara w awans wskoczyła na jeszcze wyższy poziom. Gdy najbardziej zapracowanym graczem Barcelony był Szczęsny, w jednej akcji dwukrotnie ratując skórę kolegom.
