NFL
Nasz wielki mistrz zmarł w zapomnieniu. “W Polsce mnie nie chcieli”

Gdy odbierał złoty medal olimpijski, z jego oczu ciekły łzy. Ten moment miał dla niego symboliczny wymiar ze względu na zamordowanego ojca. Pewnie jeszcze nie zdawał sobie wtedy sprawy, że będzie przez to płakał nawet pół wieku później. Ogromne wzruszenie pojawiło się na jego twarzy także z powodu drogi, jaką musiał przejść, by trafić na sportowe szczyty. Józef Zapędzki pewnie jeszcze nie zdawał sobie sprawy, że to nie koniec jego życiowej udręki. — Nie chcę więcej mówić, bo się popłaczę — powtarzał podczas ostatniej rozmowy w mediach. Ale mówił dalej. I płakał.
Choć Zapędzki swoje przeżył, w jego życiorysie nie brakuje także zdarzeń o zabarwieniu humorystycznym. Jedno z nich dotyczy właśnie igrzysk w Meksyku.
— Po zawodach pojechaliśmy do wioski olimpijskiej, żeby się przebrać. Gdy chcieliśmy się z niej wydostać, okazało się, że nie ma kto nas zawieźć. Ruszyliśmy z pułkownikiem Szewczykiem na drogę szybkiego ruchu, zatrzymaliśmy jakąś furgonetkę z farbami. Dogadaliśmy się jakoś, że jestem mistrzem olimpijskim i muszę jak najszybciej dostać się na dekorację. Przejechaliśmy na pace kilkanaście kilometrów na stadion olimpijski — opowiadał nam wyraźnie rozbawiony pan Józef.
Dwukrotny mistrz olimpijski sam z siebie opowiedział także o swoim nieudanym pierwszym związku małżeńskim.
— Gdy byłem w wojsku, poznałem dziewuchę, pracowała w Teatrze Poznańskim. Kawałów tyle opowiadała, że hej. Matko, jaka ona była wesoła. Mnie się to spodobało i się ożeniłem. A ta się pie***** na prawo i lewo. Po roku dostałem wezwanie do dowódcy pułku
