NFL
– Moja mama, zanim poznała Jolę, zapytała moją koleżankę Magdę: “A kim jest ta pani, z którą Mirek się spotyka?”. A Magda mówi: “Jaka pani? To Jolka”. Nam różnica wieku nie przeszkadza, a zdanie innych w tej kwestii, którzy za nas życia nie przeżyją, naprawdę nas nie interesuje. Więcej w komentarzu

Moja mama, zanim poznała Jolę, zapytała moją koleżankę Magdę: “A kim jest ta pani, z którą Mirek się spotyka?”. A Magda mówi: “Jaka pani? To Jolka”. Nam różnica wieku nie przeszkadza, a zdanie innych nas nie interesuje – mówi Mirek Trymbulak. Z Jolą Słomą od 30 lat nie tylko są małżeństwem, ale także wspólnie projektują biżuterię i ubrania.
Jola Słoma i Mirek Trymbulak (Jan Rusek / Agencja Wyborcza.pl)
Co było pierwsze: wspólne projektowanie czy wy jako para?
Mirek Trymbulak: Gdy się z Jolą poznaliśmy, byłem w liceum plastycznym i szykowałem się do pokazu mody. Zanim zacząłem projektować, byłem modelem.
Jola Słoma: Pomogłam w stworzeniu muzyki i choreografii do tego pokazu.
Jola: Gdy ma się dziecko, które idzie do szkoły, to trzeba wydorośleć i dawać mu dobre rady. Kiedy ma się wnuki, to człowiek myśli sobie: “Nie mogę się tak zachowywać, nie wypada”. A w naszym życiu tak się złożyło, że nie mamy ani dzieci, ani wnuków, więc jak ja mam się zestarzeć czy spoważnieć? Poza tym, gdy zajmujesz się kreatywnymi rzeczami, mentalnie zachowujesz młodość.
Nie uciekniemy od kwestii różnicy wieku w waszym związku.
Mirek: Moja mama, zanim poznała Jolę, zapytała moją koleżankę Magdę: “A kim jest ta pani, z którą Mirek się spotyka?”. A Magda mówi: “Jaka pani? To Jolka”. Nam różnica wieku nie przeszkadza, a zdanie innych w tej kwestii, którzy za nas życia nie przeżyją, naprawdę nas nie interesuje.
Jola: Był taki moment, kiedy powiedziałam do Mirka: “Słuchaj, zobacz, jak ty będziesz miał 40 lat, to ja będę miała ponad 50, a jak ty skończysz 50, to ja będę mieć ponad 60. Jak to będzie?”. A Mirek na to: “Co ty się przejmujesz, to będzie za tyle lat”. Minęło ich 30. Ja jestem po sześćdziesiątce, Mirek po pięćdziesiątce i wciąż jesteśmy razem.
Mirek: Oczywiście, bo ludzie, którzy nie robią w życiu ciekawych rzeczy lub są nieszczęśliwi, uzurpują sobie prawo do komentowania życia innych, a nawet ich hejtowania. Szkoda, bo naszym zdaniem każdy z nas może dać z siebie dużo dobrego. Gdy spełniasz się twórczo, masz dobrą relację nie tylko ze sobą, ale i ludźmi wokół, nie wpadniesz na pomysł, by ich podglądać i komentować ich życie, pracę oraz związki, w których są.
Jola: To komentowanie dotyczy nie tylko naszej relacji. Często słyszę na przykład, że mam okropną fryzurę. Mam wtedy ochotę odpowiedzieć tak, jak zwykle odpowiada moja koleżanka: “Ale o co chodzi?”
Jola: Zdecydowanie! Zimą w Wenecji kupiłam sobie fioletowe futro. Jak tylko je zakładam, zaczepiają mnie i kobiety, i mężczyźni i chwalą! Wołają: “Che bella, che bella” [jaka piękna – przyp. red.].
Co robiliście twórczo, zanim wzięliście ślub?
Jola: Tworzyliśmy kolekcje mody. Najpierw osobno, ale uznaliśmy, że wygodniej jest w duecie.
Mirek: Zbudowaliśmy też naszą pracownię mody oraz kawiarnię-galerię, w której później odbyło się nasze wesele.
Po co w ogóle był wam ślub? Przecież każde z was jest niezależnym, wolnym duchem.
Mirek: W tamtych czasach – a braliśmy ślub prawie 30 lat temu – nie było partnerów czy partnerek. Były konkubiny i byli konkubenci, a to brzmi bardzo źle.
Jola: Chodziło też o pewien porządek w papierach. I może też trochę o nasze rodziny. Co prawda nie padały z ich strony żadne oczekiwania, ale czuliśmy, że może być to dla nich ważne. Jak wzięliśmy ślub, poczułam dużą zmianę w zachowaniu rodziców Mirka. Uznali, że to decyzja na poważnie, a nie jakiś luźny artystyczny związek na kocią łapę.
Jak wyglądał wasz ślub?
Mirek: To był bardziej spektakl niż ślub. Sukienka Joli była błękitna, w związku z czym zafarbowałem sobie włosy na niebiesko. Miałem na sobie surdut z tureckim wzorem. Jechaliśmy kabrioletem, na którym siedział nasz znajomy przebrany za lalkę. Przed samochodem biegła baletnica z parasolką. Błazen podawał nam obrączki, a świadkowali nam dwaj koledzy piłkarze przebrani za baletnice. Stroje były kolorowe, bardzo weneckie i towarzyszyły im weneckie maski. Już wtedy fascynowało nas Miasto na Wodzie
Jola: Zawsze pociągało mnie to, co kreatywne i kolorowe. Rodzice nie przeszkadzali mi być sobą, nie stawiali mi ograniczeń. Nie mówili: “musisz zrobić to” albo “tego ci nie wypada nosić”. Pamiętam – to było, jak miałam jakieś 12, może 14 lat – jak któregoś razu mama poszła do pracy na nocną zmianę na portiernię, a gdy rano wróciła, okazało się, że nasz pokój jest pomalowany na ostry fuksjowy kolor. Ja to wymyśliłam i przekonałam do pomysłu moje dwie siostry. Do tego kupiłyśmy czerwony dywanik. Oczywiście rodzice załamywali ręce, ale podsumowali tak: “Teraz będziecie musiały w tym różu mieszkać”. A my z siostrami bardzo się cieszyłyśmy.
Wymyślałam też ubrania, które chciałabym nosić, a mama mi je szyła. Oczywiście nie miałam wtedy pojęcia, że istnieje taki zawód jak projektant mody. Po prostu chciałam mieć wpływ na to, jak wyglądam. Gdy na maturę wymyśliłam sobie minispódniczkę, mama nie chciała mi jej uszyć. Powiedziała, że mam iść w takiej za kolano. Uszyłam więc sobie sama i poszłam w krótkiej. Jak sobie coś wymyśliłam, to tak miało być.
A jak to było u ciebie, Mirku?
Mirek: Moja babcia od strony taty pracowała w świetlicy. Robiła tam różne niesamowite dekoracje, marionetki, maski, kwiaty. A ja się temu przyglądałem. Mimo to od dziecka chciałem być chirurgiem – aż zobaczyłem serial “Powrót do Edenu”. Wtedy stwierdziłem, że wolę projektować i szyć ubrania niż leczyć ludzi. Poszedłem więc do liceum plastycznego w Orłowie. Oczywiście w rodzinie były osoby, które próbowały mi doradzać edukację w innym kierunku. Mój tata jednak powiedział, że choćby do końca życia miał mi pomagać finansowo, to powinienem iść własną drogą.
Po liceum nie dostałem się do szkoły projektowania w Łodzi, ale przed kolejnymi egzaminami miałem już na koncie trzy własne kolekcje. Na finał jednej z nich wychodziła w pokazie Magda Kurek, nasza przyjaciółka i świadkowa na naszym ślubie. Była naszą modelką w rozmiarze XXL. Pokaz zobaczyła fotografka Ewa Targowska i zaniosła zdjęcia do czasopisma “Superlinia”. Zaproponowano mi stworzenie kolekcji dla puszystych. Potem, zupełnym przypadkiem, podczas Poznańskiego Tygodnia Mody te moje projekty zobaczyła Grażyna Hase. I przyznała mi nagrodę, którą specjalnie stworzyła z tej okazji. Nazwała ją Pół Żartem, Pół Serio. Był nią wyjazd na karnawał do Wenecji.
Po karnawale zrobiliśmy wspólnie z Jolą maski i kostiumy do “Etiudy weneckiej” inspirowanej komedią dell’arte. Miała premierę w 1996 roku, w naszej kawiarni-galerii CLOSED w Gdańsku.
Wenecja bardzo nas zainspirowała. Gdy pierwszym razem wypłynąłem na Canal Grande, poczułem, jakbym wrócił do domu.
To były czasy, kiedy do Wenecji nie było nawet bezpośrednich lotów. Nie było mejli, przelewów zagranicznych, telefonów komórkowych, ledwo mówiliśmy po angielsku, a po włosku w ogóle, a jednak staraliśmy się bywać tam co jakiś czas. Po paru latach, gdy przeszliśmy na dietę bezmięsną i przestaliśmy pić alkohol, przekształciliśmy naszą kawiarnię w wegańską restauracyjkę Atelier Smaku.
Zrezygnowaliście z tworzenia mody i biżuterii?
Mirek: Od tamtej pory staramy się łączyć te dwie sfery naszej działalności. Restaurację zamknęliśmy po kilku miesiącach, a przestrzeń po niej wykorzystaliśmy na powiększenie naszego atelier mody, ale gastronomia szybko znów zaczęła gościć w naszych życiach. Nasze krawcowe nauczyły się piec chleby i pasztety dla klientów, którzy zostali bez naszego jedzenia. My napisaliśmy książkę kucharską. Po latach, z większymi doświadczeniami, wróciliśmy z jedzeniem pod ten sam adres – są tam teraz nasze Bistro & Delikatesy, gdzie pracują z nami nasze… krawcowe. Często się śmiejemy, że czego nie doszyjemy, to dogotujemy.
Mamy też pracownię kulinarną, w której uczymy, jak gotować dania wegańskie i bezglutenowe.
Jola: Pracownia mody znajduje się na tyłach Atelier Smaku. Zajmuje trochę mniej miejsca niż kiedyś, ale jest profesjonalnie wyposażona i wystarczająca. Projektujemy i szyjemy rzeczy na miarę, ubieramy pracowników Służby Ochrony Lotniska, a także szyjemy kolekcje na pokazy mody.
Mirek: Wciąż robimy autorską biżuterię. Soul Bijou ma swoje atelier na warszawskim Powiślu, nasze prace są też w witrynie w naszym domu w Orłowie oraz galeriach przy Ponte Rialto i Ponte de le Erbe w Wenecji – obok naszego apartamentu i pracowni.
