NFL
Marcin Gortat odsłania ciemną stronę USA. “Nie dowierzasz, że to możliwe”

— Czy jest większe sk**********o, które można zrobić zawodnikowi? — pyta retorycznie Marcin Gortat i w podcaście “W cieniu sportu” przywołuje sytuację obnażającą NBA. — Jesteś mięsem — przyznaje wprost. Jeden z najbogatszych Polaków wspomina o imprezach na wskroś przesiąkniętych bogactwem i hedonistyczną aurą, ale i o ciemnych stronach USA, na temat których wielu woli milczeć. — Łapiesz się za głowę i nie dowierzasz, że coś takiego w Los Angeles jest w ogóle możliwe — słyszymy.
— Jaki największy rachunek zapłaciłeś sam w klubie nocnym w USA? — zapytał bez ogródek Łukasz Kadziewicz.
— 11-12 tys. dol.
— A z kolegami?
— Największy mieliśmy blisko 30 tys., rozbiliśmy na czterech.
To, czego Marcin Gortat zaznał w USA, nie ograniczało się oczywiście do halowych parkietów. Uczestniczył w wielu imprezach, a na niektórych z nich panowały standardy, o jakich w Polsce można byłoby tylko pomarzyć. Jak sam przyznaje, płacono za nie grube miliony.
— Byłem może na dwóch takich imprezach. Nie jest łatwo się na nie dostać. Z takich wydarzeń nie zobaczysz zdjęć. Każde, które by wyszło, byłoby problemem dla gwiazd telewizji, raperów, aktorów czy sportowców — mówi.
Ale życie w USA to nie tylko luksusy, imprezy i zabawa. Gortat opowiada także o ich ciemnej stronie, która często jest pomijana.
— Lecąc do USA, każdy chce odwiedzić Venice Beach. Tylko że z czterech znajomych grup, które tam pojechały, wszystkie zostały okradzione. Potracili portfele, laptopy, mieli powybijane szyby. Dosłownie trzy miesiące temu przyjechali youtuberzy, którzy kręcili materiał o LA. Śmiałem się do nich: uważajcie, bo was tam okradną. Tak też się stało — mówi.
Przyznaje, że w Stanach widział wszystko, i po chwili dodaje: — Gdy mowa o Los Angeles, oczywiście myślisz o Beverly Hills, Malibu, Hollywood Hills. To piękne rzeczy, ale jedź do Downtown, do miasteczka bezdomnych. To brzmi szalenie, bo oczywiście nie jest to żaden punkt turystyczny, ale jak zobaczysz, jak to wygląda, jak przejęli całą dzielnicę i miasto nie może nic z tym zrobić, łapiesz się za głowę i nie dowierzasz, że coś takiego w Los Angeles jest w ogóle możliwe.
Ale Polak opowiada również o tym, co dzieje się w NBA.— Czy jest większe sk**********o, które można zrobić zawodnikowi? — pyta retorycznie Gortat i przywołuje jedną z sytuacji, która obdziera NBA z panującej wokół niej magii.
— W czasie meczu pracownik klubu podszedł do trenera i powiedział: w pierwszej kwarcie ściągnij go z boiska, bo został wymieniony. Mija osiem minut gry, timeout, zawodnik zostaje ściągnięty. Zdziwiony, bo zazwyczaj gra pełną kwartę i powinien odpocząć dopiero w drugiej. Wtedy trener przekazuje mu tę informację. Nie mogli poczekać do końca meczu albo zrobić tego wcześniej? Dlaczego mam żyć w bańce i opowiadać, że żyję swoim marzeniem, kiedy na co dzień dzieją się takie rzeczy? — mówi.
Polak sam doświadczył podobnego momentu. To właśnie wtedy zrozumiał, że gra w NBA nie jest już pasją, marzeniem, ale zwykłą pracą.
— Magia minęła w dniu, kiedy biznes NBA zaczął za bardzo wpływać na to, co robimy na parkiecie. Podpisuję kontrakt na 60 mln dol., a rok później przychodzi gość, który podpisuje na 65 mln, choć nie ma połowy moich statystyk. Co więcej — ma być moim zmiennikiem, podczas gdy brakuje nam rzucającego obrońcy czy skrzydłowego i mogliśmy rozłożyć te pieniądze na dwóch średnich zawodników — opowiada.
