NFL
Francuz krzyczał: “ja zrobię afera”! Tak Canal+ zmienił zasady w polskiej piłce

Realizator transmisji chciał mieć włączone światła na stadionie już na dwie godziny przed meczem. A prezes klubu przychodził i pytał: “A kto mi zapłaci za prąd?” – wspomina początki transmisji meczów w Polsce Janusz Basałaj, były szef redakcji sportowej Canal+. 1 kwietnia minęło 30 lat od wielkiej rewolucji w polskiej piłce: Canal+ zapoczątkował pokazywanie spotkań ówczesnej 1. ligi, a więc dzisiejszej PKO Bank Polski Ekstraklasy. Liga weszła w zupełnie nowy wymiar, a niektóre kluby dzięki pieniądzom od telewizji mogły przetrwać. Obejrzeliśmy pierwszy w historii mecz transmitowany przez francuską stację (Legia – GKS Katowice) i warto było choćby dla ciętych ripost Macieja Szczęsnego. Poniżej prezentujemy też skrót spotkania.
Tomasz Smokowski umierał ze strachu. Gdyby tamtego dnia szef redakcji sportowej Canal+ Janusz Basałaj powiedział mu, że jeśli się stresuje, może pójść do domu, skorzystałby z tej propozycji. Uciekłby i nigdy nie wrócił. Basałaj, na szczęście, nie złożył mu takiej oferty, więc Smokowski wyszedł z siedziby firmy przy ul. Kawalerii, okrążył Kanał Piaseczyński i już był na stadionie Legii, gdzie po raz pierwszy w życiu miał być reporterem podczas meczu piłkarskiego. Od tego momentu mija właśnie 30 lat.
Czy czułem, że zaczyna się właśnie moja długa przygoda z ligą? Nie. Wtedy moją jedyną myślą było, by przeżyć do wieczora – wspomina Smokowski.
1 kwietnia 1995 r. w Polsce zapoczątkowana została rewolucja – Canal+ przeprowadził swoją pierwszą transmisję w historii. Ekstraklasa (w tym roku mija 20 lat tej nazwy), nazywana wtedy 1. ligą, weszła w nowy wymiar. Trafił się wreszcie ktoś, kto chciał ją pokazywać na poważnie.
Zobacz również: Uratował Lecha Poznań przed bankructwem. I wpadł w tarapaty. “Bałem się o swoje życie”
W TVP były wcześniej transmitowane mecze, ale bardzo często… tylko od drugiej połowy. Canal+ zaczął to robić w sposób pionierski: zaproponował nie tylko obejrzenie spotkania w całości, ale widzowie dostali coś ekstra: wywiady przed, w przerwie i po meczu. Coś, co dzisiaj jest standardem, wtedy było zupełną nowością. Technologicznie również wszystko wyglądało o wiele lepiej. Spotkania były pokazywane bowiem przez 12 kamer, a nie przez cztery, jak bywało w latach wcześniejszych.
Dzień dobry państwu. Witam serdecznie ze stadionu Legii. To rzeczywiście mecz wiosny, chociaż wielu twierdzi, że prawdziwe rozwiązanie nastąpi 14 czerwca w meczu Legia – Widzew” – tak rozpoczął transmisję meczu Janusz Basałaj. Wybór na pierwsze spotkanie padł na starcie Legii Warszawa z GKS-em Katowice.
Powodów tego wyboru było kilka. Po pierwsze: to rzeczywiście było jedno z najciekawszych spotkań w tamtej rundzie, bo lider – Legia – podejmował trzeci w tabeli GKS. Po drugie – sprzedaż praw do transmisji meczów nie była scentralizowana jak dziś, tylko trzeba było dogadywać się z poszczególnymi klubami. W przypadku Legii sprawa była prosta, bo jej właścicielem i jednocześnie szefem Canal+ była ta sama osoba: Janusz Romanowski. I po trzecie: z racji bardzo bliskiej odległości między ówczesną siedzibą stacji a stadionem Legii logistyka była o wiele łatwiejsza.
Kilka dni wcześniej odbyliśmy próbę – wspomina dzisiaj Basałaj. – Mieliśmy skomentować gierkę Legii na treningu. Rozstawiliśmy 12 kamer, z Francji specjalnie sprowadzono wóz transmisyjny. Za mikrofonem usiadłem ja i chyba Edek Durda. Nasz dyrektor produkcji z Francji Alain Budzyk zażyczył sobie, że Legia ma zagrać trzy razy po 30 min. Ale ja wiedziałem, że może być z tym problem, bo dla trenera Pawła Janasa to nie było jakieś Hollywood, że zagra ci tyle, ile chcesz – dodaje.
I faktycznie zrobił się problem. Legioniści zagrali dwie połówki po 30 min, po czym Janas zakończył gierkę. Budzyk się wściekł.
Próba generalna od strony technicznej i merytorycznej wyszła jednak dobrze, więc przyszedł czas na prawdziwy mecz. Reporterem przy boisku był Smokowski, który ze stresu wykuł “na blachę” trzy pytania i wszystkich pytał o to samo: jacy piłkarze się wyróżniają i jaki będzie wynik.
