NFL
“Nie wolno tam wchodzić”. Po Polakach został tylko czekan i kultowy utwór Budki Suflera

Wypadek był skutkiem elementarnych błędów. Nie wolno było wchodzić na ten lodospad. Po prostu. Nie wolno tam było brać chłopaka, który nigdy w życiu nie widział lodowców, który być może pierwszy raz miał raki na nogach” — mówił Zdzisław Czarnecki, uczestnik pierwszej powojennej wyprawy w Himalaje, która kosztowała życie Zbigniewa Stepka i Andrzeja Grzązka. Lubelscy himalaiści, po których został tylko czekan, zyskali nieśmiertelność dzięki Budce Suflera, która oddała im hołd piosenką “Cień wielkiej góry” z 1975 r.
Takiej wyprawy, jak tej organizowanej przez poetę i lubelskiego radiowca Zbigniewa Stepka, Polska nie widziała. I nie chodzi już nawet sam szalony pomysł zdobycia dziewiczych szczytów Himalajów Zachodnich z wierzchołkami oznaczanymi jako CB12 (6252 m) i CB13A (6180 m), ale o samą organizację przedsięwzięcia. Tak na dobrą sprawę na realizację marzenia odważnej dwunastki górskich pasjonatów (wszyscy byli członkami Klubu Wysokogórskiego i mieli uprawnienia wspinaczkowe) składała się cała Lubelszczyzna.
Góry wysokie, wiem, co z Wami walczyć każe
Państwowe zakłady pracy dostarczały konserwy, magazynowano długoterminową żywność, jajka w proszku, przelewano nawet miód do puszek, aby himalaistom było lżej. Skończyło się i tak na dwóch tonach towaru, który uczestnicy wyprawy musieli ze sobą zabrać do Indii.
Sprzęt alpinistyczny? O ten zadbała m.in. Wytwórnia Sprzętu Komunikacyjnego “Świdnik”, która tym razem, zamiast produkować części do śmigłowców i samolotów, produkowała raki i śruby lodowe. Nie dziwiło to jednak nikogo, tym bardziej że profesjonalne gogle Polakom zastępowały wtedy okulary do spawania. W organizacji wyprawy pomogły też m.in. Wojewódzki Komitet Kultury Fizycznej i Turystyki (przeznaczył na zakup sprzętu aż 30 tys. złotych) i Centrala Farmaceutyczna Cefarm, która zadbała o zapas leków.
Zbigniewowi Stepkowi i jego towarzyszom pozostało już tylko uścisnąć dłoń prezydentowi Lublina Stanisławowi Borze i rozpocząć wyprawę ze 150 dolarami w kieszeni — tyle w PRL-u przysługiwało obywatelowi w ramach tzw. promesy dewizowej. Żaden z uczestników wyprawy nie zaprzątał sobie nawet głowy nienadaniem ich wyprawie statusu wyprawy narodowej. Powód? Zarząd Główny Klubu Wysokogórskiego nie wydał na nią zgody i zwracał uwagę na zbyt krótki termin uniemożliwiający odpowiednie przygotowanie.
